„Dwie najlepsze rzeczy w życiu to ciepły croissant i szybki powrót do domu” - pisał Stephen King. W kwestii croissanta możemy się spierać, ale w drugiej sprawie miał skubaniec rację. No więc wróciliśmy. Długo, mozolnie i w męczarniach. Położyliśmy bachory spać, siedliśmy przy stole i nie mogliśmy wyjść ze zdumienia – jak to możliwe, że te wakacje były takie fajne, skoro tyle zaliczyliśmy wpadek i fuckupów? No to poczytajcie sobie historię tej pięknej katastrofy.
Jak część z Was być może wie, Kluska ma najlepszego pluszowego przyjaciela. Przyjaciel nazywa się Poma i pochodzi z lasu pod IKEA. Jest w naszym domu wszechobecny – i nie chodzi mi tylko o to, że mamy go w 4 kopiach na wypadek zagubienia. Otóż Poma sypia z Kluską, budzi się z nią, jest też pocieszycielem w sytuacjach paniki i grozy. Podobne atrybuty nieodzowności posiada też kluskowy kocyk, artefakt wysokiego poziomu +500 do uspakajania (wspominaliśmy o nich tu). Oba te magiczne przedmioty, ulokowane w polacko-cebulackiej siatce dla wygodnego dostępu, Ojciec zgubił na lotnisku wkrótce po wylądowaniu.
Od tego momentu wicher historii sam pisze scenariusz naszych wakacji. Pędzi Matka do wypożyczalni samochodów. Tam młody wiking przepraszająco wzrusza ramionami, wskazując na pusty parking, po którym hula wiatr. Szczyt sezonu, białe noce, wszystko porezerwowane. Ale następuje cud pierwszy. Wiking dłubie chwilę w komputerze i oto znajduje pojazd, jedyny i ostatni – Polo. Matka bierze w ciemno. I oto cud drugi – w czwórkę, z fotelikami, bagażami i wielkim wózkiem się do tego Polo mieścimy, choć wózek zajmuje cały bagażnik mocno z niego wystając, a Ojciec z przodu na kolanach wiezie najwielgachniejszą torbę. Pędzimy do IKEA. Jak tu nie kochać globalizacji?
Na miejscu oczywiście piachem w oczy – okazuje się, że akurat Pomy nie ma. Na całym świecie jest, w każdym sklepie milion kopii, ale tu nie ma i już. Kupujemy więc innego pluszowego królika i inny kocyk, szykując się na pluton egzekucyjny wieczorem. Resztę dnia spędzamy skacząc po łóżkach na dziale dziecięcym i wcinając klopsiki. I zupełnie niespodziewanie wieczorem następuje cud trzeci – Kluska przygląda się podrzutkowi przez chwilę, po czym z błogim uśmiechem bierze go w ramiona i zasypia.
Resztę podam w telegraficznym skrócie: przejechaliśmy prawie 1000km bez większych problemów, choć dwa razy owce wlazły nam na drogę. Nie wpadliśmy do żadnego gejzeru, wulkanu ani wodospadu, choć często mało brakowało. Spotkaliśmy 4 wieloryby, kilka stad koni, niezliczone owce i jedną rodzinę nienażartych królików. Nie czarujmy się jednak – podróże z bachorami to masakra i sami się zastanawiamy, po co to sobie robimy. Bo przecież plany były takie:
– bierzemy mało ciuchów, wszak mieszkanie mamy z pralką, to będziemy prać = Precel i Kluska symultanicznie wyrąbują po wielkiej dziurze na kolanach długich spodni;
– wynajmujemy mieszkanie od ludzi z dziećmi, będą jakieś zabawki = zabawki są psychodelicznym antygenderowym koszmarem, obejmującym gumowe zakrwawione topory i całą plejadę wściekle różowych lalek i koników. Bachory są zachwycone i bawią się godzinami w wielkim skupieniu;
– latem na Islandii będzie przyjemny chłodek = jest 7 stopni, wiatr siecze, deszcz zacina z boku. Zmrok zapada gdzieś koło pierwszej w nocy na dwie godzinki. Kluska radośnie budzi się o 4 rano, pokrzykując „jest rano, idziemy!”;
– Kluska pośpi sobie w wózku, a my pokosztujemy lokalnej kuchni na ulicach Reykiaviku = Precel wykończony codzienną aktywnością toczy z Kluską nieustający konflikt o wózek. Kładziemy obydwoje spać w domu, żywiąc się makaronem i smażąc ryby z pobliskiego supermarketu;
– lot powrotny mamy rano, to sobie wszyscy pośpimy w samolocie = samolot jest opóźniony o 4 godziny. Dostajemy cipca na lotnisku, wydajemy fortunę na arcydrogie kolorowanki, zapychamy bachory tonami czekolady, oglądamy Pippi Pończoszankę po islandzku (immersja Precla over 9000). Z zazdrością obserwujemy bezdzietnych leżących sobie na fotelach z książkami.
I wróciliśmy. I usiedliśmy. I stwierdziliśmy, że bardzo fajnie było. Chociaż pewnie trudno wam zrozumieć, dlaczego dwójka dorosłych ludzi porzuciła zdrowy rozsądek z powodu pluszowego królika z IKEA.