Przez długi czas było w tej dziedzinie na naszych półkach nieciekawie, aż tu nagle klęska urodzaju – aż dwa nowoczesne elementarze. I to akurat wtedy, gdy Precel rozpoczyna zmagania z czytaniem. To są elementarze na miarę naszych możliwości!
Pojawiły się na rynku jednocześnie, w podobnym formacie, ze słowem „elementarz” w tytule, no i z nieba nam spadły. Matka od pewnego już czasu zastanawiała się, jakby zagospodarować to preclowe składanie literek, te dźwięki mamrotane pod nosem, tą uważną analizę opakowań, billboardów i napisów na krakowskich murach (te na szczęście w naszych rejonach głównie wychwalają grupę takich czy innych facetów latających za piłką, choć okazjonalnie zdarzają się również szczegóły męskiej i żeńskiej anatomii). Przyszły więc elementarze i od razu okazało się, że można pierwsze strony przeczytać całkiem samemu. No, to jest satysfakcja, proszę państwa, to jest osiągnięcie niezwykłe i zaskakujące dla samego czytelnika.
Od pewnego już czasu zastanawiała się Matka, jak Precla wspomóc w tych czytelniczych próbach, a jednocześnie go nie zepsuć. Tak, tak, nie zepsuć. Nie wpoić jakichś idiotycznych nawyków, nie zacząć od końca, nie nauczyć czegoś, co potem będzie mu dalszą naukę utrudniać. No bo przecież to nie taka prosta sprawa, to czytanie – dorosłemu mózgowi wszystko wydaje się takie oczywiste i intuicyjne, a tymczasem wcale tak nie jest. Przekonaliśmy się o tym już jakiś czas temu, gdy Precel zaczynał rozróżniać litery. Łomatkobosko! Ileśmy się wtedy nadziwili, ileśmy włosów z głowy narwali, zanim zrozumieliśmy, że między zwykłą znajomością liter a analizą wyrazów z nich stworzonych jest jakaś wielka, ziejąca przepaść, której my nie dostrzegamy zupełnie, a która dla Precla jest prawie nie do przebycia. Od tego czasu wszyscy sporo się nauczyliśmy (my chyba nawet więcej niż Precel) doceniamy więc oba Elementarze – świetnie wydane, nowoczesne książki, napisane zgodnie z zaleceniami mądrych głów.
Na pierwszy ogień idzie Poczytam ci, mamo. Elementarz Beaty Ostrowickiej, wydany przez Naszą Księgarnię. Całość jest przejrzysta, kolorowa, ładnie zilustrowana i podzielona jest na trzy części, odpowiadające kolejnym etapom nauki czytania. Najpierw mamy więc duże ilustracje wypełniające całe rozkładówki, na których po raz pierwszy spotykamy Lenę i Antka, czyli bohaterów, którzy będą nam towarzyszyć przez całą książkę. Ilustracje opisane są pojedynczymi słowami, przeznaczonymi do nauki metodą globalną (więc już wkrótce będą jak znalazł również dla Kluski, która obserwuje Precla i aż się skręca w środku udając, że sama też czyta). Drugi etap wprowadza stopniowo kolejne litery alfabetu, oczywiście poczynając od tych najprostszych, czyli takich, które pisze się tak samo, jak czyta. Jak można się domyślić, trzeci etap to już same hardkory, czyli dwuznaki, udźwięcznienia i inne cuda, które sprawiają, że „języka polska to trudna języka”.
Im dalej czytamy, tym bardziej skomplikowane i dłuższe stają się przygody naszych bohaterów. Kolejne sceny z życia Leny i Antka to zwykłe, codzienne „dzieciowe” sprawy, które wciągnęły Precla na tyle, że Elementarz kazał sobie czytać dalej również po tym, gdy doszliśmy do granicy jego własnych czytelniczych możliwości (a, powiedzmy sobie szczerze, te na razie wielkie nie są), traktujemy więc na razie znaczną część tej książki jako zbiór krótkich opowiadań. A przy okazji, gdzieś w tle, czają się litety. Czasem Matka zagadnie, czasem Precel sam ma ochotę jakieś słwo przeczytać, i jakoś się to wszystko powoli, mozolnie składa w całość.
Największe plusy:
- dymki, w których wybrane wyrazy są sylabizowane i literowane z podkreśleniem samogłosek i spółgłosek oznaczonych różnymi kolorami
- czcionka, z początku wielka, zmniejszająca się wraz z kolejnymi stronami
- tekst spójny fabularnie jako ciąg mini-opowiadań
Elementarz współczesny. Czytam sobie, który ukazał się nakładem wydawnictwa Egmont, opracowała Anna Boboryk, jednak w całości składa się on z tekstów już wcześniej opublikowanych w świetnej i absolutnie przez Potwory ukochanej serii Czytam sobie. Kto serii tej nie zna, ten powinien w te pędy lecieć do księgarni. Serio. Jeśli sam zachwyt Was nie przekonuje, niechaj za reklamę posłużą nazwiska sławnych dziecięcych autorów (Zofia Stanecka, Grzegorz Kasdepke, Agnieszka Frączak) oraz ilustratorów (Emilia Dziubak, Marianna Oklejak, Joanna Rusinek).
Wróćmy jednak do samego elementarza – ten również rozpoczyna się od dużych rozkładówek wypełnionych ilustracjami. Ależ to są świetne rozkładówki, proszę państwa! Od razu spodobały się Potworom gęste od szczegółów ilustracje Tomka Kozłowskiego – miasto, dom, wieś, wszystko wypełnione akcją. Zaraz potem na czarnym tle proste, graficzne sceny, w których poukrywały się litery – a to szereg „mmm” tworzy morskie fale, a to „TTTT” buduje pokład statku. W końcu przechodzimy do sedna sprawy. „O! Osa!” – czyta Precel, i cieszy się, bo przecież poszło tak gładko. Cóż za satysfakcja! Na kolejnych stronach wprowadzamy kolejne litery (zaś na marginesach tekstu możemy przyjrzeć się literom drukowanym i pisanym oraz wyrazom podzielonym na głoski), zaś wyrazy budowane są jedynie z tych liter, które już wcześniej poznaliśmy. Dość jednak metodyki, przejdźmy jeszcze na koniec do treści - fakt, że bohaterów i ich historie znamy prawie na pamięć jest jednocześnie plusem i minusem tego Elementarza. Z jednej strony każdy bohater witany jest jak stary znajomy, z drugiej początkowe teksty Precel zna na wyrywki, bardziej więc jest to domyślanka niż czytanka. A ma bestia całkiem niezłą pamięć.
Największe plusy:
- bardzo przejrzysty układ stron, litery pisane i drukowane w liniach, przykłady innych wyrazów z tych samych liter
- bohaterowie znani i lubiani z serii Czytam Sobie sprawiają, że Precel chętniej sięga po lekturę
- w dalszej, trudniejszej sekcji skomplikowane wyrażenia i słowa objaśnione na marginesach
P.S. Zerknijcie też do Olgi z O tym że, która niedawno także recenzowała Elementarze - i to dużo bardziej profesjonalnym okiem!
UWAGA! WYNIKI KONKURSU!
Dziś warunki mamy nieco polowe (albo, jak kto woli, promowe, bo noc upłynęła nam na trasie Ystad - Świnoujście), ale spieszy Matka z wynikami konkursu elementarzowego. Przesłaliście nam ponad 60 odpowiedzi - no i jak zwykle smutno, bo Elementarz jeden, a świetnych odpowiedzi tak wiele!
Najbardziej spodobały nam się:
Lubię "y", bo daje mi czas na zastanowienie się i podejmuje próby zamaskowania zdziwienia. (Yyyyy, ale w ogóle co to za pytanie o najfajniejszą literę alfabetu? To tak jakby zapytać matkę o najfajniejsze z jej dzieci. Przecież wiadomo, że wszystkie:) ) - Karolina
"B" jak borsuk i babcia, bo w książce o literkach, jest taki wierszyk, że ten Borsuk Biega na Bosaka po ściernisku i po krzakach - Agnieszka
W w alfabecie jest najfajniejsze,
W jak wakacje, woda i wiersze. - Magda
"I" jest najfajniejszą literką! Ponieważ jest bardzo "serdeczne" ;-) łączy, tworzy "związki" i buduje "pary" np. mama i tata, Jaś i Małgosia. - Natalia
Oczywiście, że A. Jest pierwsza w szeregu, ale się tym nie chwali. - Magdalena
Najfajniejsza litera to K. Jak królik. Jak Książki [...] Kociokwik, jakiego dostają nasze Gremliny przy tych upałach. Ksisiu wujek z Krakowa. Kabanosek. Kąpiel (zwana przez rodziców potopem) i "Kurcze blade" - KrólkaA M
Najlepsza w alfabecie (przynajmniej na tę konkursową okazję) jest litera K - K-ról K-uba k-olekcjonuje k-siążki.- Anna
Najfajniejsze jest oczywiście litera S, bo wygląda jak wonsz. I jak się ją odczytuje, to można syczeć jak wonsz. - Ola
W warunkach promowych niełatwo jest przeprowadzić losowanie, ale co tam, daliśmy radę! Elementarz wędruje do Karoliny i literki "yyyyyyy"! Gratulujemy i prosimy o kontakt w terminie 7 dni. A tymczasem zaglądajcie do nas - wkrótce skończa się nasze bałtyckie wkacje i ruszymy z kopyta z nowymi konkursami, recenzjami książkowo-komiksowymi i oczywiście tonami zdjęć z kategorii "wakacyjny spam".