Szumi w muszelkach poupychanych gdzieś w szufladach, w oszlifowanych szkiełkach, w szarych gładkich kamykach. Kusi zapachem smażonej flądry, nęci smakiem gofrów z bitą śmietaną, woła głosem tego pana, co to niestrudzenie maszeruje tam i z powrotem, taszcząc wory gorącej kukurydzy i orzeszków w karmelu. Wzywa krzykiem mew, zupełnie już rozbestwionych o zachodzie słońca. Morze.
Najzabawniejsze jest to, że zew morza był Matce zupełnie obcy przed rozmnożeniem. Nie tylko ten patriotyczny, bałtycki, "nasze-polskie-najpiękniejsze", ale ogólnie żaden. No i tak jakoś wyszło, że wraz z bachorami pojawiło się zapotrzebowanie - najpierw po prostu na zamki z piasku, potem na ryby głębinowe, wielkie żaglowce, krakeny, piratów, meduzy łapane do wiaderka. Kulamy się więc co roku nad to morze, i zawsze Matka drży. Wiecie - że cepelia, że parawaning, zapach starego tłuszczu ze smażalni i szamańskie zaklinanie pogody. A potem zawsze jest smutek ostatniego dnia, i ostatnie gofry, i ostatnie muszelki na plaży. I wiadomo, że wrócimy za rok.
Tymczasem na morskie tęsknoty mamy Morze - portugalską książkę-leksykon-zadaniariusz, która u nas ukazała się nakładem wydawnictwa Tako. Chyba przyznacie, że kto jak kto, ale Portugalczycy znają się na morzu, prawda? Matkę urzekła już sama estetyka - duży format, okładka z żaglowcem miażdżonym w uścisku potężnych macek, oszczędność formy i proste ilustracje w dwóch zaledwie kolorach. Potwory wymagały nieco więcej oswajania, nie dziwota to jednak - leksykony czyta się niełatwo.
Morze to 200 haseł od "ahoj" po "żółwia", a między nimi zadania, ciekawostki, propozycje prac plastycznych do wykonania i adresy stron www, które warto odwiedzić. Natłok informacji sprawia, że książkę tę dawkujemy sobie pomalutku, lecąc ciągiem luźnych skojarzeń, poszukując haseł, które danego dnia akurat nas zainteresują (a następnie idąc ich tropem, czyli czytając hasła wymienione pod "zobacz także") lub po prostu zatrzymując się na stronie, gdzie jest jakaś wypaśna ilustracja.
Morze nie jest z pewnością książką dla wszystkich, chociażby z racji na swą formułę, ale jednocześnie wcale nie jest książką strasznie trudną, choć pojawiają się w niej pojęcia takie jak chociażby sfera armilarna czy malakologia - wszystko za sprawą przystępnego języka. Jak my daliśmy radę, dacie i Wy. Zwłaszcza jeśli serce zaczyna Wam szybciej bić na dźwięk nazwisk takich jak da Gamma, Magellan czy de Escobar.
Zerknęliśmy też na mapę, żeby sprawdzić, gdzie właściwie jest ta Portugalia... tak na wszelki wypadek, bo wiecie, jak to z Matkami bywa. Czasami wystarczy mała iskierka, żeby obudził się w nich wanderlust godny prawdziwego wilka morskiego.
PS. Foty są z sierpnia, z naszych nadbałtyckich zmagań z codziennością.