Gdy dostaliśmy paczkę z książkami wydawnictwa Babaryba, tę jedną Matka odłożyła na bok od razu. Powiedzonka warszawskie, też coś. Potwory też nie zwróciły na nią uwagi, rozentuzjazmowane zalewem ekscytujących nowości czytelniczych. A ta jakaś mała, z okładką bez obrazka, do tego o Warszawie...
Leżały więc Powiedzonka warszawskie z boku, trochę kusząc cytrynową żółcią okładki, aż pewnego wieczora, czekając na parzącą się herbatę – nomen omen lokalnie patriotyczną, bo krakowską – sięgnęła Matka po tę niewielką książeczkę. I roześmiała się od razu, bo na wklejce seksowna kotka i elegancki lis siedzą przy restauracyjnym stoliku, racząc się czymś, co podejrzanie przypomina osławioną „meduzę z lornetą”. No to cyk!
No to cyk, przerzuca Matka strony, uśmiechając się coraz głębiej, bo z początku tkwiła w niesłusznym przeświadczeniu, że to będzie książeczka dla dzieci. No owszem, może być i dla dzieci, ale czy Potwory docenią doskonały peerelowski klimat ilustracji Marii Bulikowskiej? Czy powie im coś ten plakat Niewinnych Czarodziejów wiszący na ścianie, Przekrój leżący na stole, Proust stojący na półce? Albo chociaż butelka tranu? Czy uśmiechną się na widok kaszkietów i szali, albo dygnitarzy pozujących do okolicznościowego zdjęcia z okazji święta lasu 1978? Powiedzmy sobie szczerze, dla bachorów te nawiązania będą już całkowicie nierozpoznawalne, zaś dla Matki jest to element wręcz folklorystyczny, którego doświadczyła we wczesnym dzieciństwie i który całkiem zatarł się w jej pamięci. A jednak odpowiednie skojarzenia uruchamiają się natychmiast.
No i dobrze. Przegląda więc Matka ilustracje, śmieje się pod nosem, wyłapuje smaczki, Potworom zaś czyta co śmieszniejsze powiedzonka. Precel zwija się ze śmiechu, pokrzykując „srutu tutu pęczek drutu!”, Kluska zaś zupełnie dosłownie bierze frazę „odstawił się jak kornik na święto lasu” (zwłaszcza że towarzyszy jej ilustracja rozochoconego kornika w imprezowej czapeczce, z butelką w dłoni). Jak bum cyk cyk to bardzo specyficzna książka – z pewnością bardziej przemówi do mieszkańców stolycy, ale i w Krakówku dobrze się ją czyta, choć miejsca ukazane na ilustracjach są nam raczej obce. Cieszy się Matka, że do nas trafiła, chociażby dlatego, że to kawał dobrej ilustracji. No i możemy pokpiwać ze wszystkich znajomych warszawskich słoików, by nie zachowywali się jak zza rogatek.
Och, jakże by było fajnie, gdyby podobną książkę napisał nam ktoś o Krakowie!
Acha, no i niechże ktoś nam wyjaśni, co to jest Pańska Skórka?!