Miało być dziś o czymś innym, ale – jak być może już wiecie – Precel zafundował nam dodatkowe atrakcje w postaci wizyty w klinice otolaryngologii. Postanowił chłopak wyczyścić sobie ucho patyczkiem – takim do uszu, żeby nie było, że znalezionym w parku. Zainspirowało to Matkę do przemyśleń w kwestii wypadków domowych.
Na wstępie wybaczcie kiepskie zdjęcia – z domowych archiwów wybrałam fotki pod tezę, nie przejmując się jakością. A teraz do rzeczy. Wrażając patyk do ucha, a następnie krwawiąc i wijąc się po podłodze Precel spowodował pierwszy w swym trzyipółletnim życiu wypadek domowy. Nie wiem tylko, czy to nie za poważne określenie – wszak uspokojeni telefonicznie nie pojechaliśmy nawet na pogotowie, tylko do kliniki, i to dnia następnego. Dla porównania, z Ojcem była Matka na pogotowiu trzykrotnie w podobnym okresie czasu. A przecież o wypadek prosimy się codziennie.
Zacznijmy od zabezpieczania się – otóż nie robimy tego (suchary o ciąży za 3, 2, 1...). Nie mamy i nigdy nie mieliśmy w domu blokad na szafki, drzwi i okna. Nie stosujemy zaślepek do kontaktów. Kable od komputera walają się pod biurkiem w straszliwej plątaninie. Apteczka domowa stoi wprawdzie poza zasięgiem, ale zdarza nam się zostawiać tabletki na blacie. Chemia w stylu domestosowym stoi w szafce na poziomie całkowicie dostępnym dla Precla (a Kluska przy pomocy stołeczka też sięgnie). To samo tyczy zapałek i akcesoriów kuchennych – noży, blenderów, tarek, nożyczek. Wszystko to aż prosi się o rozlew krwi, a tu proszę, załatwił nas patyczek do uszu.
Jeśli to wszystko prawda, pytacie, to jakim cudem nasze bachory mają ciągle regulaminową ilość kończyn? To proste. Rozmawiamy z nimi. Tłumaczymy, do czego dane rzeczy służą, dlaczego są niebezpieczne i jak należy się z nimi poprawnie obchodzić. A potem pokazujemy i często dajemy spróbować. Wielu rzeczy potwory nauczyły się empirycznie – na przykład tego, że szuflady i palce nie idą w parze. Precel całkiem nieźle radzi sobie z nożyczkami (zwykłymi z Ikei) i wie, że ostrze noża należy zawsze kierować od siebie podczas krojenia, zaś w dół podczas noszenia. Nasze bachory wiedzą też, że dzieci zażywają syropy, a tabletki mogą brać tylko dorośli. Precel potrafi zapalić zapałkę i wie, że trzymając ją za długo oparzy się (nie mówiąc już o pożarach, katastrofach i armagedonach wynikających z nienadzorowanych zabaw z ogniem). Rozumie, że palniki i piekarnik są gorące. Potrafi poprawnie włożyć wtyczkę do kontaktu i niechętnie akceptuje fakt, że nie ciągnie się za kable. Kluska obserwuje i – miejmy nadzieję – przyswaja.
Wszystkie te rzeczy przećwiczyliśmy w domu pod rodzicielskim nadzorem wielokrotnie. Pewnych rzeczy (zapałki, noże, domestos) bez rodziców absolutnie robić nie wolno, inne zaś (nożyczki, tarka do warzyw) są w szarej strefie. Macie w domu podobnie? A może przeciwnie, dzwonicie już po opiekę społeczną? Jeśli tak, to zastanówcie się, co się stanie, gdy Wasze dziecko dorwie się do noża czy zapałek. Bo zakazy zakazami, a bachory bachorami. Nasze sobie poradzą z – miejmy nadzieję – niewielkimi stratami w ludziach.
PS. Zasady zasadami, a życie życiem. Miesiąc temu Precel wychodzi zza rogu z maszynką do golenia przytkniętą do podbródka – goli się. Krwi na szczęście brak. W tej chwili Matka pamięta doskonale, jak jej młodszy brat zgolił sobie w ten sposób skórę z całej brody. Czemu wcześniej nie pamiętała?
Epizod patyczkowy przyniósł zaś same profity. Nie trzeba było iść do przedszkola, Ojciec puścił rano dużo bajek, były lody i ukochany plac zabaw, a przede wszystkim zakaz mycia głowy przez co najmniej tydzień. Tyle wygrać! Niestety Pani Doktor powiedziała, że na przyszłość jak będzie chciał sobie coś wpychać, to ma sobie kupić skarbonkę.
Nudzi wam się? Nie macie co robić? Obejrzyjcie siedmiominutowy filmik z połowy poprzedniego stulecia. Ciągle aktualny!