Szama Mama to nasz cykl o tym, gdzie w Krakowie zjeść z dziećmi fajnie, smacznie i wyjść z tego bez szwanku. Dziś po włosku - najpierw makaron, potem pyszne lody.
Zapraszamy na drugą stronę Wisły, zwaną potocznie lansiarnią lub hipsterią. Bachory są jeszcze wprawdzie za młode, by docenić porządny lans, ale zjeść już potrafią zupełnie porządnie. Oczywiście pod względem ilości, a nie porządku pozostawionego na stole. Tu postępów nie widać, dlatego ponownie polecamy Wam knajpy, gdzie takie zdziczenie nikomu nie przeszkadza.
Makaroniarnia - pizza i pasta, Ul. Brodzińskiego 3
W starej podgórskiej kamienicy, nad Wisłą, tuż przy kładce Bernatce, troszkę schowana za uliczką-rampą jest sobie Makaroniarnia. I dobrze, że jest. Uczciwie mówiąc niewiele możemy Wam powiedzieć o wnętrzu, bo nigdy nie byliśmy na tyle brawurowi, żeby z Potworami pchać się do środka. Okupujemy jeden z urokliwych stolików przed knajpą, rozpaczliwie walcząc o to, żeby dekoracje się nie stłukły, oliwa się nie wylała, zaś szydełkowana serwetka pozostała po naszej wizycie względnie biała. Zamawiamy zupy, makarony i pizze, korzystając też czasem z menu dziecięcego (klasyk - penne z sosem pomidorowym, Margherita i inne miłe evergreeny) i w oczekiwaniu na jedzenie pędzimy na kładkę, gdzie następuje sesja porykiwania, szarpania za kłódki przyczepione tam przez zakochanych oraz trollingu zdjęć ślubnych, które z niezrozumiałych dla Matki powodów sa najwyraźniej w tym miejscu popularne. Potem wracamy na pyszne żarełko, które już czeka na stole - och, jakże idealna jest to sytuacja! Poza dobrą szamą i ciakawą okolicą wielką zaletą Makaroniarni jest również obsługa, której żadne potworzaste wymogi nie straszne. Bachor zobaczył w środku restauracji dekoracyjnego drewnianego konika i wierci się radośnie? Po chwili - ku naszemu szczeremu zdziwieniu - kelnerka wynosi nam konika na zewnątrz i robi miejsce między stolikami do bujania się. Uwierzycie? A czy wspomniała Matka, że ich szpinak na grzankach to niebo w gębie?
U Francesco - lody sycylijskie, Ul. Brodzińskiego 2
Z jednej tylko rzeczy w Makaroniarni nie korzystamy - z deserów. Przeskakujemy po prostu na drugą stronę ulicy, gdzie zawsze uśmiechnięty Francesco stoi przed drzwiami swojej lodziarni i radośnie wita Kluskę "Buongiorno piccolina!". Potem następuje koncert życzeń, gdy Potwory analizują dostępne smaki - dodajmy, że wynik jest zawsze taki sam, bo Precel zamawia truskawkowe, Kluska zaś - czekoladowe, a w końcu lądujemy na małej ławeczce przed wejściem, z widokiem na Rynek Podgórski. Tam lody znikają w zastraszającym tempie - wiadomo, jak nie zjemy pierwsi, to mała szarańcza opchnie swoje i przyjdzie z niewinnym uśmiechem zapytać, czy może splubować. Wisła płynie, słońce świeci, a włoscy expaci wesoło zaczepiają przechodzących klientów. Lubimy.
To ostatnie zdjęcie portretujące Kluskę w naturalnym środowisku cyknął Precel, bardzo z siebie zadowolony, pokręciwszy uprzednio kilkoma kółeczkami i nacisnąwszy kilka przycisków w matczynym aparacie. Daje radę.